Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzje kosmetyków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzje kosmetyków. Pokaż wszystkie posty

Zapowiadałam ostatnio, że 8. edycja targów kosmetyków naturalnych Ekocuda ma nową lokalizację - jak się sprawdziło to miejsce? 


Centrum EXPO XXI to naprawdę duża przestrzeń. Dzięki temu goście mogli zachować pomiędzy sobą bezpieczną odległość, by w dogodnych warunkach testować kosmetyki, robić zakupy i rozmawiać z ekspertami. 



Swoje produkty na targach przedstawiło blisko 140 marek, sporo c’nie? Organizatorka targów zdradziła w wywiadzie, że już półtorej godziny przed otwarciem pojawili się pierwsi goście Ekocudów! Zjawiło się jak zwykle dużo osób. Przy wejściu mierzono każdemu temperaturę i sprawdzano, czy nikt nie zapomniał maseczki ochronnej. Nie mam nic do zarzucenia pod względem zapewnienia bezpieczeństwa dla wszystkich uczestników Ekocudów. 


Wystawcy zadbali o klientów. Można było dostać wyjątkowe produkty w promocyjnych cenach, a kto nie lubi promek? 



Mieliście już okazję widywać u mnie markę puroBIO, która oferuje certyfikowane kosmetyki organiczne. Celem puroBIO jest dostarczanie produktów maksymalnie bezpiecznych, by zredukować do zera ryzyko wystąpienia reakcji alergicznych. Od dłuższego czasu używam ich bronzera i jestem jego najszczerszą fanką. Tym razem skusiłam się na puder kompaktowy - jest to lepszy wybór niż standardowy puder mający wyłącznie właściwości matujące i utrwalające makijaż. Kosmetyki puroBIO zawierają dodatkowo składniki pielęgnacyjne i na przykład w moim pudrze znajdziemy masło shea oraz organiczne oleje takie jak: makadamia, morelowy, avocado i karanja. 



Do aplikacji pudru wybrałam pędzel n.01 tej samej marki. Włosie jest niesamowicie miękkie, przyjemnie sunie po skórze. Takie pędzle mogą stosować nawet osoby z bardzo wrażliwą cerą.




Drugą marką, której produkty też powinniście kojarzyć z moich social mediów jest MOKOSH. Produkty od tego producenta charakteryzuje niezwykle wysoka jakość składników, które trafiają do nas w estetycznych szklanych słoiczkach. 



Tym razem wybrałam wygładzający krem do twarzy z zawartością ekstraktu z figi, lnu i bawełny. Znajdziemy w nim także egzotyczny olej z baobabu, olej arganowy, olej jojoba oraz innowacyjny kompleks AQUAXYL. Jest idealny na jesień - skutecznie nawilża i odżywia skórę, przy jednoczesnym zapewnieniu ochrony przed czynnikami zewnętrznymi. Działa przeciwzapalnie i regenerująco, dzięki czemu cera wygląda na zdrowszą. Dla dopełnienia wieczornej pielęgnacji stosuję krem pod oczy z zieloną herbatą, no cudo! 



O właściwościach zielonej herbaty można mówić długo. Produkt poza tym dobroczynnym składnikiem posiada w swoim składzie także wyciąg z alg morskich, kofeinę, olej sezamowy, olej arganowy i olej kokosowy. Ten krem optymalnie dba o skórę, nadaje się też do stosowania przed masażem okolic oczu. Wraz z kremem figowym tworzy idealny duet do jesiennej pielęgnacji. 





Kto z was brał udział w tej edycji Ekocudów?



Puk, puk! Jest tu jakiś eco-freak? Już niebawem odbędzie się wiosenna edycja targów Ekocuda. Datę 24-25 kwietnia musi zapisać sobie każdy miłośnik naturalnych kosmetyków i zwolennik przyjaznej środowisku pielęgnacji. Nie trzeba ruszać się z domu, by poznać wszelkie nowości oferowane przez ponad 100 marek kosmetycznych. Wydarzenie będzie miało miejsce w sieci - wystarczy smartfon i dostęp do internetu. Czyż nie brzmi to wspaniale? 


🌱

Ekocuda odbywają się regularnie od 2016 roku. Wcześniej było to wielkie wydarzenie stacjonarne, jednak na chwilę obecną kosmetyczna uczta przeniosła się do świata wirtualnego. Niecierpliwie czekam aż wszystko wróci do normy, sytuacja pandemiczna w naszym kraju się unormuje, a spotkania w większym gronie znów będą codziennością. A uwierzcie, na Ekocudach zawsze gościły tłumy...


Pełną listę wystawców znajdziecie na witrynie www.ekocuda.com/targi-online i powiem wam w tajemnicy, że widnieje tam jedna z moich ulubionych marek. Mowa o BE THE SKY GIRL - pamiętacie moje recenzje kilku produktów, w których się zakochałam?


Ekocuda to nie tylko możliwość zapoznania się z dostępnymi na rynku kosmetykami naturalnymi wysokiej jakości... to także ogromna dawka wiedzy z zakresu dbania o siebie w sposób zgodny z naturą. Swoimi kompetencjami podzielą się z nami prawdziwi eko-eksperci! Harmonogram wirtualnych spotkań ze specami od urody znajdziecie na tej samej stronie internetowej, na której widnieje lista wystawców. Już nie mogę się doczekać, a wy?






Katalogi z kosmetykami Avonu… czy jest ktoś, kto ich nigdy w życiu nie przeglądał? Pamiętam, że pojawiały się w moim domu od zamierzchłych czasów. Gdy byłam dzieckiem, spore wrażenie robiły na mnie pachnące kartki imitujące zapachy prezentowanych na obrazku perfum. Nie przypominam sobie, by jakakolwiek inna firma miała takie bajery. Prezentowanie swoich produktów w tak nietypowy sposób spowodowało, że marka wryła się w pamięć jako jedno ze wspomnień z dzieciństwa.



Obecnie, gdy moja skóra domaga się dobroczynnych składników każdego dnia, mogę poznać się bliżej z kosmetykami Avonu. Nie poprzestaję na wąchaniu pachnących kartek, a dzisiaj chciałam się z wami podzielić wrażeniami z testowania produktów tej marki…



Czy spełniły swoją funkcję? Czy przyjemnie się ich używało? A może były totalną klapą i nie polecę Ci ich choćby firma chciała zapłacić mi miliony monet? O tym wszystkim już za chwilę…




ANEW VITAMIN C, czyli rozświetlająco-odmładzające serum do twarzy z 10% witaminą C to codzienna dawka witaminy. Jest to kosmetyk o przezroczystej konsystencji, która z jednej strony jest treściwa i rozprowadza się po skórze jak olejek, zaś z drugiej strony jest to formuła niezwykle lekka. Wchłania się w mgnieniu oka! Ma ciekawy, delikatny zapach przywodzący na myśl cytrusy. 



Cera po zastosowaniu tego produktu jest rozświetlona, wygładzona i widocznie odżywiona. Jak przystało na witaminę C, wyrównuje koloryt i sprawia, że skóra wygląda na zdrowszą. Bardzo polubiłam się z tym produktem, jest połączeniem wszystkich tych cech, które powinno mieć dobre serum. W dodatku... witamina C zalicza się do grona witamin młodości!

  


ANEW CLEAN to mleczko oczyszczające i maseczka w jednym. Jest to kosmetyk do cery normalnej i suchej. Pewnie się zdziwicie, bo zawsze marudziłam, że moja cera jest przetłuszczająca się…


Tylko krowa nie zmienia zdania i moja cera chyba wzięła sobie to powiedzonko do siebie. Po lecie jest pozbawiona naturalnej warstwy ochronnej i stała się mniej elastyczna. Nie mogę na to pozwolić, bo przesuszona skóra szybciej się starzeje.




_____________________


Jako mleczko oczyszczające - najłatwiej jest wycisnąć odrobinę produktu, wmasować w suchą skórę i spłukać wodą lub zetrzeć wacikiem. Do oczyszczania twarzy z rana sprawdza się perfekcyjnie, zwłaszcza, że jednocześnie pielęgnuje skórę. Do mycia twarzy wieczorem też jest w sam raz, o ile nie używacie wodoodpornych kosmetyków - z tymi delikwentami zawsze jest problem.



Jako maseczka nawilżająca - postępujemy prawie identycznie, z tą różnicą, że produkt pozostawiamy na skórze 3 minuty. Ja przedłużałam do 5 lub 10 minut jeśli miałam na to czas. Im maseczka jest na twarzy dłużej, tym lepsze i bardziej długotrwałe nawilżenie pozostawia. Trzeba jednak pamiętać, by nie zostawiać jej nie spłukanej / nie wytartej. Jest to naprawdę treściwy kosmetyk o bogatej konsystencji i pozostawiony samopas na skórze może zapchać pory, pamiętajcie o tym.



_____________________



No dobrze, ale teraz może coś do makijażu? Róż do policzków z Avonu - BE BLUSHED, MARK, kolor SOFT PEACH. Jest to niezwykle subtelny odcień, nie da się nim narobić problemu na twarzy. Raczej nie zrobisz sobie matrioszkowych policzków poprawiając makijaż na szybko bez lusterka, bo pigment tylko delikatnie muska policzki. Jest optymalnie nasycony. 



Zakochałam się w kolorze, który jak nazwa sugeruje - jest brzoskwiniowy. Posiada wprasowane drobinki, które nadają policzkom młodzieńczego blasku.  Brokat też jest odpowiednio subtelny, żeby przypadkiem nie zepsuć efektu zdrowych, rumianych pućków. Do trwałości też nie mam zarzutów, makijaż śmiało wytrzymuje cały dzień - nawet pod maseczką pozostaje na swoim miejscu. 



Lakier do paznokci COLOR TREND - zepsuła mi się lampa do utwardzania hybryd i zdecydowałam się pomalować paznokcie zwykłym lakierem. Kolor LIMONCELLO to jasny, świeży kolor nadający dłoniom estetycznego wyglądu. Jak wytrzymałam z mokrym lakierem na paznokciach bez utwardzenia go tak, jak bym utwardziła hybrydę? Nie było łatwo, bo przyzwyczaiłam się do mojej lampy, która ostatnio wyzionęła ducha i opuściła nasz pandemiczny świat. Ciężko wytrzymać ze schnącym lakierem na dłoniach, ale jak już się uda - mój LIMONCELLO trzymał się na płytce jak mało który lakierowy zwyklak. 



A teraz totalny hit! Może nawet już znacie ten produkt? 2-IN-1 LIP TATTOO to dwustronny flamaster, który zawiera zarówno konturówkę, jak i wypełniacz. Pierwsze próby starannego umalowania ust były jałowe, ale jak już załapałam o co chodzi to mój makijaż trzymał się znaczną część dnia. Przybliżę swój problem - nakładałam odrobinę pomadki nawilżającej pod mazak. To spory błąd, usta muszą być czyste i suche, żeby udało nam się nałożyć produkt równomiernie. 




"Tatuaż do ust" nadal wyglądał dobrze, gdy powycierał się od jedzenia, picia i noszenia maseczki. Zjadł się bardzo korzystnie i wyglądał jak… jak usta ombre? Jak dyskretne podkreślenie konturu ust? Usłyszałam wtedy komplement, że moje usta wyglądają na pełniejsze. Wychodzi na to, że pościerany makijaż może wyglądać naprawdę korzystnie!



avon

Wiecie, że Avon to nie tylko kosmetyki? Mają także akcesoria i biżuterię, taką jak choćby moja bransoletka z kamieniem szlachetnym. Kamień o tajemniczej nazwie tygrysie oko [TIGER’S EYE] to idealna ozdoba na jesień. Pięknie mieni się różnymi odcieniami brązów i złota - zdecydowanie są to kolory obecnej pory roku. 



Frędzelek zawieszony po drugiej stronie sprawia, że bransoletka jeszcze bardziej wpasowuje się w mój gust. I tak, wiem, że jest to ozdoba na rękę, ale tak bardzo pasuje mi do tatuażu na kostce… 



Mam też dwie próbki, a jedna z nich to powalający męski zapach Absolute by Elite Gentleman. Zapach jest kuszący, ciepły, orientalno-drzewny. Kojarzy się z eleganckim mężczyzną, ubranym w garnitur albo chociaż w koszulę - byle by była śnieżnobiała i w połowie rozpięta, if you know what I mean.



Szminka Matte Legend w kolorze WANTED. Produkty z tej serii zawierają nawilżającą bazę, dzięki czemu są niebywale kremowe. Usta wyglądają na zdrowe i optymalnie odżywione. Co do koloru, jest on czerwienią wpadającą w róż - jest wyrazisty i odważny, ale ma też w sobie pewną nutkę kojarzącą się z dziewczęcością i delikatnością. Trwałość nie jest tak powalająca jak w przypadku mazaka do ust prezentowanego powyżej, ale tego mazaka niewiele produktów jest w stanie przebić. 




~stay safe honey


Jeśli pracujesz przy komputerze, a po godzinach przeglądasz portale plotkarskie i media społecznościowe nadal wpatrując się w monitor komputera lub wyświetlacz smartfona, Twoje oczy mogą mieć spory problem. Zespół suchego oka występuje u co piątego dorosłego, a liczba osób dotkniętych tą niedogodnością stale rośnie... 



Osoby dotknięte zespołem suchego oka zmagają się z zaczerwienieniem, pieczeniem i uczuciem ciała obcego w oku, czy raczej wrażeniem, że mają w oczach piasek. Są to bardzo uciążliwe dolegliwości, zwłaszcza, gdy kolejnego dnia znów musimy usiąść przed służbowym komputerem albo wystawić nasze przesuszone oczy na czynniki zewnętrzne, do których zalicza się suche powietrze, wiatr, czy wszechobecna klimatyzacja. Problemem staje się także założenie soczewek kontaktowych i noszenie ich przez cały dzień... jak wytrwać, gdy oczy bezustannie pieką, swędzą i wyglądają niewyjściowo? 

Nieprawidłowe nawilżenie oczu wynika z niedoboru wydzieliny łzowej, może również być efektem nieprawidłowej struktury filmu łzowego. Zwykle radzimy sobie z tym problemem doraźnie, zakraplając oczy pierwszymi lepszymi kroplami i czekamy na efekty. Te jednak nie zawsze przychodzą, a stan oczu nie napawa entuzjazmem. 



________________

Jako osoba poświęcająca naprawdę dużo czasu na pracę przy laptopie oraz na wgapianie się w smartfona ponad normy przyzwoitości, znam zespół suchego oka od podszewki. Obecnie problem wzmaga się przez wiatrak chłodzący mnie codziennie i przynoszący ulgę podczas wysokich temperatur. Są dni, gdy moje oczy chętnie zrobiłyby sobie wakacje od tego trybu życia, a w zamian usadowiłyby się wygodnie u kogoś, kto nie będzie miał serca skazywać ich na takie katorgi. 



Odkryłam jednak coś, co daje ogromną nadzieję moim zmęczonym i wysuszonym do granic możliwości oczom. Pierwszym genialnym produktem jest samoczynnie rozgrzewająca się maseczka na oczy! Wynalazek, którym uraczyła nas marka Posiforlid, moim zdaniem ma o wiele więcej korzyści niż pisze sam producent. Maska przynosi nie tylko ukojenie dla oczu, ale także pomaga w zrelaksowaniu się, koi ból głowy i przygotowuje skórę w okolicy oczu na wieczorną pielęgnację - otwiera pory skórne, w które lepiej wchłonie się produkt pielęgnacyjny. 




Jak stosować maseczkę? Na dołączonej ulotce znajdziemy instrukcję wraz z ilustracjami, które pomogą odpowiednio podejść do tematu. Opiszę wam po krótce magię samoczynnego nagrzewania się produktu:

  • po zwilżeniu wodą dwóch wacików i umieszczeniu ich w przeznaczonych do tego otworach, zginamy delikatnie metalowe płytki dryfujące sobie swobodnie w pomarańczowej zawartości maseczki,
  • proces zginania płytki wywołuje falę dźwiękową, a wtedy dzieją się cuda...
  • pomarańczowa zawartość maseczki natychmiast się rozgrzewa i przyjmuje postać stałą. Od teraz nie jest płynna i plastyczna, więc ważne, by uformować sobie kształt maseczki przed zgięciem płytek,
  • tu już następuje ten wyczekiwany moment założenia maseczki na oczy. Możemy wyregulować długość tasiemki, ponieważ z tyłu znajduje się ściągacz pozwalający na dopasowanie maseczki do własnych potrzeb,
  • po upływie co najmniej pięciu minut można ściągnąć maseczkę i wygotować według zaleceń producenta. Po wygotowaniu zawartość maseczki znów będzie płynna i gotowa do ponownego zastosowania.


Maseczką Posiforlid możemy pomóc sobie także podczas zapalenia brzegów powiek i dysfunkcji gruczołów Meiboma w krawędzi powieki. Sprawdzi się nawet w walce z jęczmieniem, czy gradówką. Profilaktycznie możemy stosować ją w przypadku nawracającego uczucia suchych, zmęczonych i piekących oczu. Ciepło uwalniane przez maseczkę oddziałuje na zaschniętą na brzegach powiek wydzielinę - zmiękcza ją i upłynnia, dzięki czemu pozbywamy się tego, co niechciane. 


Jest to bardzo wydajny produkt. Do 90 użyć nie traci swoich właściwości, później działanie nieco słabnie, ale pomyślmy ile dobra przyniesie nam te 90 razy! Wieczorem relaks dla oczu i nas samych, zaś rano maseczka usunie z twarzy resztki snu i zniweluje poranne pieczenie oczu, gdy się nie wyśpimy.



________________

Kolejnym fenomenalnym produktem do pielęgnacji oczu są nawilżające krople do oczu Hylo Care zawierające wysokiej jakości kwas hialuronowy i dekspantenol. 



Zakraplanie oczu jest dla mnie czymś trudnym, powodującym lęk przed nieudolnym zaaplikowaniem sobie kropli... jeśli masz podobnie, Hylo Care będzie receptą na strach przed wpuszczaniem kropli. Opakowanie jest zrobione w bardzo specyficzny sposób, nazwano to techniką wentylową systemu COMOD® i przyznam, że pojedyncze krople dozowane są w niebywale precyzyjny sposób. Wielkość kropli i prędkość podawania za każdym razem jest taka sama, dzięki temu unikniemy niespodzianek. Nie skapną nam jednocześnie dwie krople, z których jedna wyląduje na pięknie umalowanych rzęsach tylko po to, by zepsuć efekt schludnie zrobionego makijażu. 


System COMOD® to gwarancja sterylności i bezpieczeństwa. Krople można śmiało stosować podczas noszenia soczewek kontaktowych, zwiększa to komfort noszenia ich przez cały dzień. Dodatkowym atutem jest brak fosforanów i konserwantów w składzie. Co do działania kropli - są rewelacyjne i przynoszą natychmiastową ulgę. Odnoszę wrażenie, że efekt nawilżenia utrzymuje się znacznie dłużej niż po użyciu produktów od konkurencji. Biorąc pod uwagę, że są tak wydajne - cieszę się, że można stosować je przez 6 miesięcy od pierwszego otwarcia.


Poza oczywistym efektem nawilżenia, pielęgnacji i ochrony naszych oczu, krople wspomagają regenerację rogówki i spojówki - może to właśnie dzięki temu wypadają tak dobrze w walce z podrażnieniami?


Mam dobrą wiadomość dla kobiet w ciąży i karmiących piersią, ponieważ nie muszą rezygnować z zakraplania oczu. Hylo Care codzienna pielęgnacja i nawilżenie oczu to produkt zupełnie bezpieczny również dla nich.



________________

Posiadacze bardziej wymagających oczu powinni dołączyć jeszcze jeden punkt do swojej  pielęgnacji. Tu pojawia się miejsce dla maści z dobroczynną witaminą A, która jest w stanie poprawić jakość filmu łzowego i doskonale chronić powierzchnię oka. Niweluje efekty podrażnienia oczu czynnikami zewnętrznymi, czy długim przesiadywaniem przy komputerze. Sprawdzi się także u osób, które nadwyrężają wzrok podczas nocnej jazdy samochodem - mamy sezon wypoczynkowy, więc pewnie trafi się nie jeden nocny kierowca, który musi dowieźć swoją wesołą gromadkę na wymarzone wakacje. 



Używając tego produktu zapobiegamy wysuszaniu oczu, wspomagamy ich regenerację i pozbywamy się porannego efektu sklejonych powiek. Wiecie co jeszcze urzekło mnie w tej maści? Witamina A działa przeciwstarzeniowo i może pomóc w walce ze zmarszczkami w okolicach oczu!


Maść marki Vita POS zawiera Palmitynian retinolu (czyli pożądaną przez nas witaminę A) 250 j.m./g, stałą i płynną parafinę, wosk, białą wazelinę. Sprawdza się idealnie w przypadku pieczenia, swędzenia, wysuszenia i zmęczenia oczu. Zniweluje zaczerwienienie powiek i uczucie piasku w oczach. Według mnie najlepiej stosować ją przed położeniem się do łóżka. Rano oczy będą wam wdzięczne za zastosowanie tej dobroczynnej witaminki i zyskacie świeże, wypoczęte spojrzenie. Jeśli jednak chcecie używać produktu także w trakcie dnia, nie ma problemu, bo ta maść nadaje się do stosowania "pod makijaż".


Jak dobrze, że istnieją produkty do pielęgnacji oczu, prawda? Polubiłam się z moimi nowymi przyjaciółmi, zwłaszcza z maseczką, która ma przy okazji szerokie zastosowanie beauty. 




Jak dbacie o skórę twarzy w upalne dni? Problem mają teraz zwłaszcza osoby ze skórą przetłuszczającą się i problematyczną, którą przecież trzeba nawilżać mimo, że ma tendencje do błyszczenia i przyprawiania nam kompleksów. NIGDY NIE ZAPOMINAJ, ŻE SKÓRA PRZETŁUSZCZAJĄCA SIĘ I MIESZANA RÓWNIEŻ POTRZEBUJE NAWILŻENIA!

W obecnej "letniej" sytuacji odstawiłam kremy na dzień, a mój wybór padł na różane serum w płynie marki BE THE SKY GIRL. Można by było nałożyć krem po psiknięciu się tym specyfikiem, ale uważam, że serum nawet samodzielnie radzi sobie z optymalnym nawilżeniem. Skóra jest pielęgnowana, ale nie obciążana. Pory nie są zatkane, więc cyrkulacja tlenu pozwala oddychać naszej skórze. Nie blokując ujścia porów, zmniejszamy tendencję do nadmiernego wydzielania sebum... WODA RÓŻANA 💦 WODA LAWENDOWA 🍶 SOK ALOESOWY ☘️ WĄKROTKA AZJATYCKA 🐮 BAKTERIE KWASU MLEKOWEGO 🥥 EKSTRAKT Z KOKOSA 💧KWAS HIALURONOWY - te wszystkie składniki są ukryte w wygodnej buteleczce z rozpylaczem.


U mnie ten produkt działa niezwykle dobroczynnie. Używam go w ciągu dnia, a czasem i krem na noc zastępuję właśnie tym sprayowym serum. Podczas wyjść także sprawdza się perfekcyjnie, nie zmniejsza trwałości kolorówki i dyskretnie pielęgnuje skórę, gdy nosimy makijaż.

Co do trwałości makijażu w ciepłe dni, chyba każdej z nas bliskie jest wymykanie się ukradkiem do toalety, by przypudrować nosek. Ja staram się tego zbyt często nie robić, wolę raczej pozbyć się nadmiaru wyprodukowanego przez skórę sebum. Wystarczy przytrzymać chusteczkę lub papier toaletowy przez kilka sekund na powierzchni twarzy w miejscu, gdzie się błyszczy. Wtedy unikniemy poprawek makijażu, zwłaszcza, że nakładanie kosmetyku na przetłuszczoną, spoconą twarz to dramat dla porów skórnych. 

Muszę wam opowiedzieć pewną sytuację nawiązującą do poprawek makijażu i publicznych toalet! Jest cieplutko, ciało się poci, więc będąc na mieście, skorzystałam z dostępnej tam łazienki połączonej całkiem finezyjnie z kibelkiem. Pierwsze wrażenie, jakie wywarło na mnie to pomieszczenie było naprawdę pozytywne - względnie czysto, a stylowe ozdoby dodawały osobliwego uroku. Po krótkich oględzinach modnego oświetlenia znajdującego się tuż nad lusterkiem, poszłam wreszcie po skrawek papieru, żeby odświeżyć cerę. Wyszłam jednak stamtąd zupełnie bez niczego, choć papieru było pod dostatkiem... 


Wyobraźcie sobie, że nie było podajników do papieru toaletowego! Ja wiem, że we własnym domu nie jest to niezbędnik, ale w publicznej toalecie? Wyobraźmy sobie ile już przygód ma za sobą taki papier stojący luzem. Ile dłoni już go dotykało? Ile razy spadł komuś na posadzkę? Może nawet wpadł w coś mokrego…

Gdy już naprawdę muszę skorzystać z takiej zdewastowanej rolki, najpierw odrywam listki, które są najbardziej z wierzchu, wyrzucam je i dopiero wtedy jestem w stanie uszczknąć trochę papieru dla siebie. Nie jest to eko, nie jest zero waste ani nawet less waste. Niewątpliwie zostanę posądzona o marnotrawstwo i szkodzenie naszej planecie. Wiem, wiem o tym i ubolewam, jednak nie umiem przełamać się i użyć ewidentnie dotykalskiego skrawka papieru. Czy jestem w tym sama? Szczerze wątpię! Dlatego małym krokiem ku zrobieniu dobrze naszej planecie jest stosowanie podajników - pamiętajcie o tym wszyscy ci, którzy stoicie za wyposażeniem toalet publicznych. Weźcie również pod uwagę, ile rolki marnuje się, gdy choć część osób korzystających z waszej toalety robi tak jak ja... czyli wyrzuca dotykalskie fragmenty papieru, żeby wykorzystać dopiero kolejne listki. Marnowanie produktu jest równoznaczne z wyrzucaniem pieniędzy w błoto, a właściwie nie w błoto, lecz do muszli klozetowej. Dlatego wcale nie oszczędzacie jeśli nie kupicie podajnika, szach mat! 

źródło: www.berendsen.pl

Podajnik papieru toaletowego ratuje nas wszystkich przed bakteriami, planetę przed zaśmiecaniem i Ciebie przed niepotrzebnymi wydatkami. Tą mało poetycką, lecz jakże życiową puentą zakończę na dzisiaj, trzymaj się ciepło drogi czytelniku!




Wybór odpowiednich kosmetyków do cery mieszanej i tłustej nie jest prosty. Pragniemy, by nasza skóra mniej się błyszczała, chcemy ją za wszelką cenę zmatowić, ale jednocześnie trzeba pamiętać o optymalnym nawilżeniu. Dla utrzymania odpowiedniego poziomu nawilżenia powinniśmy wybierać kosmetyki, które nie będą zapychać porów, bo inaczej problemów może nam się nawarstwić... i to dosłownie. Zapchane pory będą gromadzić sebum, które nie znajdzie ujścia na zewnątrz. Przytkane ujścia porów skórnych stają się świetną pożywką dla bakterii Propionibacterium acnes. Są to o tyle wkurzające bakterie, że szybko się namnażają, a w miejscu ich bytowania pojawia się stan zapalny, co będzie skutkować zaczerwienieniem, wypryskami i ogólnym pogorszeniem cery...



Postanowiłam wypróbować kosmetyki dające skórze wytchnienie poprzez detoks. Black Sugar Detox wydawał się być całkiem ciekawą opcją, ponieważ zawiera w swoim składzie cukier trzcinowy i aktywny węgiel. Produkty węglowe robią furorę w branży kosmetycznej i nie jest to przypadek, ponieważ mają zdolność głębokiego oczyszczania skóry. Przyciągają i wchłaniają zanieczyszczenia z jej powierzchni, a także z wnętrza porów. Tak samo oddziałują na toksyny i nadmiar sebum.

Cukier trzcinowy też charakteryzuje się właściwościami oczyszczającymi, ponadto działa antybakteryjnie. Ma działanie kojące, łagodzące podrażnienia i regenerujące naskórek. 


MASKA + PEELING detoksykująco - oczyszczająca BLACK SUGAR DETOX została umieszczona w saszetce o pojemności 8g. Ta ilość śmiało wystarczy na dwa zastosowania, choć ze względu na niewielką ilość drobinek peelingujących, ja jednak pie***lnęłam sobie całość na jeden zabieg, a niech tam! 

Po zaaplikowaniu produktu na twarz, naszym zadaniem jest najpierw zrobić peeling mechaniczny - masowanie twarzy kolistymi ruchami przez około minutę. Przyznam, że ja zrobiłam sobie pięciominutowy peeling mechaniczny, bo moim zdaniem minuta to stanowczo za mało na porządne złuszczenie martwego naskórka. Następnie zostawiamy kosmetyk na kwadrans i dopiero zmywamy go letnią wodą. 

Skóra po zastosowaniu tego produktu była dobrze oczyszczona, pory zostały zauważalnie zwężone, a cera wyglądała na gładszą, zdrowszą i lekko zarumienioną. Kolorki były zasługą pięciominutowego masażu podczas wykonywania peelingu - poprawiło się  wtedy krążenie, co pozwoliło doprowadzić do skóry więcej tlenu i składników odżywczych. Drobinki złuszczające w Black Sugar Detox są dobrym ścierniwem i choć nie jest ich wiele, to są one dość ostre i pozwalają na porządną eksfoliację naskórka. 


SERUM detoksykująco - nawilżające BLACK SUGAR DETOX 

Bielenda również w serum zagwarantowała nam złuszczanie, jednak tutaj jest to delikatny, stopniowy efekt, który możemy uzyskać przy regularnym stosowaniu. Nawilżenie skóry jest zauważalnie natychmiast po użyciu i utrzymuje się przez naprawdę długi czas, jednak najlepiej sprawdza się w połączeniu z kremem - wtedy efekt jest najbardziej satysfakcjonujący. Ja używałam kremu Deynn Beauty i zależnie od pory dnia, dopasowuje sobie wersję: Perfect Day Set Up albo Perfect Night Back Up

Nie zauważyłam, by serum zwężało pory, a według producenta powinno oddziaływać na ten problem. Jest natomiast kosmetykiem odżywczym, nadającym skórze blasku i łagodzącym podrażnienia. 

Plusem jest działanie ANTI - POLLUTION, które chroni cerę przed wchłanianiem zanieczyszczeń z zewnątrz. Na powierzchni skóry tworzy się wówczas film okluzyjny, który na początku jest wyczuwalny i odrobinę mi przeszkadza. Na szczęście to uczucie szybko znika, a efekt ANTI - POLLUTION pozostaje i blokuje wchłanianie toksyn oraz całego tego syfu z powietrza.




Kosmetyki z tej serii mają bardzo przyjemny zapach, lekko wyczuwa się w nich brązowy cukier, który nie jest tu uciążliwie słodki. Konsystencja obu produktów również przywodzi na myśl gęstą substancję powstałą na drodze karmelizacji brązowego cukru. 




Idzie wiosna i choć co parę dni widzimy za oknem śladowe ilości śniegu, kwietniowa aura jest coraz bardziej odczuwalna. Idąc za ciosem, zrecenzujemy sobie płachtę zapakowaną w najbardziej wiosenne opakowanie, jakie oferuje firma SKIN79. ROZJAŚNIAJĄCA MASKA W PŁACHCIE Z SERII SEOUL BEAUTY MASK da naszej skórze szczyptę koreańskiej pielęgnacji. 





Ma w swoim składzie biały kwiat wiśni - działa więc przeciwzapalnie i łagodząco. Koreanki wiecznie wyglądają młodo, więc wspomnę o ekstrakcie z ciemnoróżowych kwiatów japońskiej moreli, który uraczy cerę działaniem anti-aging. Ponadto maseczka nasączona jest także kompleksem roślinnym, który skomponowany jest z korzenia żeń-szenia, liści aloesu, morwy białej, łzawicy ogrodowej i badianu... 



  • Korzeń żeń-szenia posiada właściwości antyoksydacyjne i zatrzymujące młody wygląd skóry;
  • O dobroczynnym działaniu aloesu można pisać wiele, ale przede wszystkim jest on bogaty w witaminy A, C i E. Witamina E nawilża naszą skórę, optymalnie ją natłuszcza i wygładza, zatrzymując procesy starzenia. Witamina C działa rozjaśniająco na przebarwienia, a ponadto sprawia, że ścianki naczyń włosowatych są bardziej elastyczne. Witamina A zwiększa produkcję kwasu hialuronowego;
  • Morwa biała pomoże w łagodzeniu podrażnień i stanów zapalnych, tym samym redukując przebarwienia. Ma cenione działanie regeneracyjne;
  • Łzawica ogrodowa wykazuje właściwości antybakteryjne; 
  • Badian zapobiega starzeniu się skóry i wpływa na poprawę wyglądu cery, zwłaszcza, gdy ktoś cierpi na nadprodukcję sebum.



Jak spisała się maseczka? Po wyjęciu jej z opakowania, widać, że jest obficie nasączona esencją. Pachnie bardzo przyjemnie - trochę kwiatowo, a trochę jakby morelką? 🍑


Nałożona na twarz, daje niesamowicie pozytywne wrażenia - lekko chłodzi, a pamiętajmy, że nasza skóra lubi ten efekt. Co więcej, chłodek w teorii zmniejsza widoczność porów, więc po ściągnięciu maseczki przyjrzałam się sobie i faktycznie! Pory są zmniejszone, co dla mojego japska jest mega korzystne! Skóra ponadto jest fajnie nawilżona, wygląda bardzo zdrowo i posiada typowe dla azjatyckiej urody naturalne glow. Jestem zadowolona - dobrze, że kupiłam ich aż siedem. I w dodatku zapłaciłam po groszu za każdą. No śmieszna cena, bo standardowo te produkty kosztują po dyszce, a jak chcecie dowiadywać się ode mnie o tego typu promkach, obserwujecie mnie na Instagramie.


Z marką znam się już całkiem długo, a testowanie ich produktów zaczęłam od serii ze śluzem ślimaka - recenzję oczywiście znajdziecie na blogu. Gdy moja skóra potrzebowała zmatowienia, kupiłam lekki krem z wodą probiotyczną pro.aQua, matującymi mikrogąbkami i aktywnym węglem z bambusa. Jak się sprawdził? O tym poniżej...


Produkt miał pomagać w walce z nadprodukcją sebum i rozszerzonymi porami. Mały spojler - z tym drugim radził sobie średnio. Aktywny węgiel z bambusa z założenia działa niczym magnes na toksyny i zanieczyszczenia, ma je wyciągać z porów skórnych i tym samym dogłębnie oczyszczać naszą skórę. Po odblokowaniu porów, miało następować zmniejszenie ich widoczności, które niestety nie było u mnie efektywne. Węgiel ponadto ma zadanie, by działać antybakteryjnie i hamować powstawanie niedoskonałości. 

Spoko, oczyszczenie i zmniejszenie predyspozycji do powstawania niedoskonałości miałam fajnie widoczne, ale te pory jakie były na początku, takie zostały do końca stosowania matującego kremu od Biotaniqe. 

Pora omówić matujące mikrogąbki zawarte w składzie - ich celem było pochłonięcie nadmiaru sebum i zapewnienie matowego wykończenia. Spełniały swoją misję, trzeba to przyznać.


Dodatkowym zadaniem kremu Biotaniqe Dermoskin Ekspert | MACRO HYDRO THERAPY jest nawilżanie skóry i z tym również radził sobie bardzo dobrze. Nawilżenie i matowienie było jak najbardziej odczuwalne, jednak zmniejszenie widoczności porów już nie za bardzo -  a właściwie wcale. 

Krem stosowałam głównie w ciepłe miesiące, gdy moja przetłuszczająca się skóra potrzebuje wyjątkowej opieki pod kątem matu. Może w czasie chłodnych miesięcy byłoby widoczne również zmniejszenie porów? Nie wiem, ale latem niestety Biotaniqe sobie z tym nie poradził. 

Przeznaczenie lekkiego matującego kremu nawilżającego od Biotaniqe oczywiście jest do skóry tłustej i mieszanej, jak przystało na tego typu krem. Ma naprawdę lekką formułę, nada się również do pielęgnacji skóry normalnej, wrażliwej oraz takiej ze skłonnością do podrażnień. Ogólnie jest to niezły produkt do stosowania na dzień i pod makijaż, którego trwałości może nie przedłuża, ale i nie skraca, przy czym optymalnie nawilża skórę przez cały dzień.


Suche szampony są wybawieniem w dni, gdy wstaniemy za późno i nie wystarczy czasu na umycie włosów. U posiadaczek długich włosów, może być też produktem niezbędnym do odbicia pasm u nasady bez problematycznego modelowania włosów na okrągłej szczotce - co swoją drogą kojarzy mi się troszkę z... drag queen. Nie wiem jak inne właścicielki długich kosmyków, ale ja nie znoszę układać swojej fryzury na szczotkę. Kłaki wszędzie się wtedy plączą, jak język po kilku głębszych.

Dlatego w ruch idzie suchy szampon i dzięki niemu fryzura zyskuje na objętości. Jednak odwiecznym problemem dla moich ciemnych włosów były białe kropki, osiadające na głowie po użyciu tego typu produktu.


Próbowałam już nawet suchego szamponu dla brunetek, ale był to kosmetyk barwiący na brązowo! Po użytku można było znaleźć na skórze głowy syf. W dodatku trzeba było uważać, żeby nie dotykać włosów dłonią ani niczym innym, bo zaraz wszystko by było ufajdane...

Więcej razy takiego kosmetyku nie kupiłam i pogodziłam się z tym, że jeśli chcę używać suchych szamponów, to jestem wręcz skazana na biały nalot, który czasem jestem w stanie całkiem obsypać z włosów, ale czasem zwyczajnie nie da się tego zrobić.



_________________________

Ostatnio, gdy byłam w Hebe, trafiłam na promocję COLAB Dry Shampoo, a że promki bardzo lubię - to kupiłam dwie sztuki!

Wybrałam zapachy fruity i candy. Ten pierwszy pachnie jeszcze jako tako, ale drugi - nie bardzo mi się podoba. Faktycznie przypomina te zwykłe, tanie lizaki, które widnieją na opakowaniu sprayu, ale dodatkowo czuć woń chemii, a to nie przypadło mi do gustu.

Na szczęście do wyboru jest jeszcze wiele innych wersji zapachowych, które z pewnością wypróbuję. I to wypróbuję z ogromnym entuzjazmem, nawet jak będę miała trafiać na kolejne śmierdziuchy. No dobra, nie są takie straszne, ale jak masz włosy do pasa, to czujesz ich zapach nader często i jeśli jest to woń nie do końca przypadająca do Twojego gustu, to ten tego... nie da się być w pełni zadowoloną babką z niepasującym do Ciebie zapachem towarzyszącym Ci niemal całą dobę. 


Jednak fenomenem tych produktów jest według mnie fakt, że COLAB nie zostawia białych śladów na włosach! W jaki sposób oni to zrobili, że uzyskali coś, czego nie udało się osiągnąć żadnej testowanej przeze mnie marce suchych szamponów? Nie mam pojęcia, ale jestem pod wrażeniem.


Możliwe, że blondynki nie uznają tego za niesamowite odkrycie, bo na ich jasnych włosach nie pokazuje się aż tak widoczny nalot, jednak brunetki używające suchych szamponów powinny docenić to, co producent nam oferuje.


Czy suchy szampon dorównuje innym pod względem odświeżania włosów? Tak, nie widzę różnicy, tym bardziej, że w razie potrzeby można użyć go nieco więcej bez obaw, że łeb będzie siwy jak u Wiedźmina.