Piegi make up, jak namalować piegi?




Bardzo podoba mi się cera z piegami. Jako nastolatka cieszyłam się z wiosennego słońca, bo pierwsze promienie słoneczne aktywowały pojawienie się nikłych piegów na mojej twarzy. Zawsze szybko znikały, bo to była tylko reakcja skóry na intensywne napromieniowanie po zimie. Od paru lat już nie pojawiają się nawet na krótki czas, nad czym ubolewam. Dzisiaj postanowiłam zobaczyć czy uda mi się odtworzyć piegatą urodę przy pomocy makijażu. 


Zależało mi na bardzo naturalnym, lekkim efekcie. Tak, żeby nie było to przerysowane jak u bohaterki bajek dla dzieci Pipi Lansztrung. Właśnie uświadomiłam sobie, że niejednokrotnie przebierałam się za Pipi, jak nie na zabawę karnawałową w przedszkolu jak byłam gówniarą, to z kolei podczas pracy jako animatorka zabaw dziecięcych. Wychodzi na to, że piegi za mną chodzą jak...tu chyba daruję sobie porównania, bo do głowy przychodzą mi same debilizmy, którymi lepiej, żebym się z wami nie dzieliła.



Mój sposób na namalowanie piegów to cieniutki pędzelek do makijażu i cienie do powiek w kolorze brązowym, takim może lekko rudawym. Mieszałam dwa bardzo podobne do siebie odcienie, żeby piegi były różnorodnie napigmentowane. 

Malowanie odbywało się u mnie dość chaotycznie, bo piegi występujące naturalnie nie są symetrycznymi kropkami robionymi pod linijkę. Matka Natura się z linijką nie bawi, choć czasem jak tak na siebie spoglądam to myślę, że by się przydało sprzedać Matce Naturze przybory kreślarskie, żeby jej tak ręka nie leciała wtę i wewtę.

Po napaćkaniu piegów, fajnie jest przetrzeć je pędzlem od pudru. Tylko pędzlem bez pudru i w dodatku trzeba przecierać bardzo leciutko, żeby nie zetrzeć sobie całego arcydzieła. I to cała filozofia. Prosta sprawa, a w moim przypadku cieszy i to bardzo.

A wy lubicie piegi?