Podróba TANGLE TEEZERA z Sinsay!



W Sinsayu natknęłam się na szczotkę, która jest przedmiotem do czesania włosów, łudząco przypominającym tangle teezer. W designie szczotki zakochałam się od pierwszego spojrzenia. Kupiłam, bo jak na coś tak pięknego, mogącego okazać się dobrym odpowiednikiem mojej ulubionej szczotki, nie kosztowała dużo. Zaledwie 15 złotych. Pomyślałam, że przetestuję.


Zarówno kształt z wierzchu, jak i powierzchnia czesząca włosy, były odwzorowane (żeby nie mówić, że ściągnięte) z tangle teezera. Rozpakowałam szczotkę z przezroczystego pudełeczka, w jakim przeważnie kupujemy oryginalną szczotkę. Tam tylko napis był inny. Na środku widniała nazwa marki Sinsay, wypisana złotymi minimalistycznymi literkami. 


Po wyciągnięciu szczotki, pierwszą różnicą okazało się tworzywo, z jakiego wykonali włosie. Jest to dość sztywny plastik. Nie można porównać go z tym, który znajduje się na tangle teezerze, ale nie przekreśliło to moich nadziei. Chwyciłam za złoty przedmiot i przetestowałam go najpierw po długości włosów, pomijając obszar przy skórze głowy. No całkiem dobrze rozczesuje, pomagają w tym włoski ułożone w trzech rzędach różnej długości. 


No dobrze. Urzekający wygląd ma, dobrze rozczesuje włosy, nie ciągnie, optymalnie wygładza pasma... ale jak z masażem głowy, który jest jednym z fenomenów tangle teezera? 

I tu zaczął się problem, włosie tej szczotki jest bardzo twarde, nie ugina się przy przeciąganiu nim po głowie. Krótko mówiąc, nie masuje. Daje wręcz nieprzyjemne uczucie na skórze, ale jeśli chcesz dobrej szczotki, nie koniecznie mającej tą tangle teezerową funkcję, to polecam. 


Dla mnie stała się torebkową szczotką, którą tylko czasem poprawiam włosy po długości, gdy jestem poza domem. Po powrocie nawet nie wyjmuję jej z torby. Nie używam jej w domu, bo wolę czesać się moim tangle teezerem, zajechanym jak resztki randomowych świeczek, z których w kolejnym wpisie zrobię dla was mega świeczkę DIY w zimowym designie.