Co naprawdę warto kupić w Rossmannie na promce -55%?

W tym roku Rossmann wymyślił zupełnie nowe reguły gry. Popularna promocja -55% na kolorówkę ma cały szereg nowych zasad, przez które powinna porzucić nazwę ze znanym wszystkim procentem w roli głównej. Tym razem powinna przybrać postać jakiegoś "kolorówkowego misz maszu", mogłaby również zaczerpnąć wydźwięk z powiedzonka "kwiecień, plecień, bo przeplata", tylko wiadomo, z wstawionymi sprytnie między wiersze słowami Rossmann i kolorówka.




Na regałach pełnych kosmetyków znajdziemy karteczki z przeróżnymi promocjami. Na niektóre nie warto nawet zwracać uwagi, bo cena kosmetyku tylko leniwie schyliła się w stronę obniżki.


Są też kosmetyki, które można dostać w zestawie 1 + 1gratis. Generalnie może to być fajna opcja, ale bardziej dla osób chcących kupić sobie zapas ulubionego kosmetyku. Ja na promce wolę kupić produkty do testowania, czasem takie, które uchodzą za buble, by sprawdzić wszelkie kontrowersje na własnej skórze.


Tym razem też kupiłam coś dziwacznego. Chcąc sprawdzić, jak będę wyglądała z rzęsami w innym kolorze niż czarny, kupiłam sobie maskarę w brązie i do tego dopasowany kolorystycznie eyeliner ...no ale o tym innym razem.

Dzisiaj, póki promka jeszcze trwa, pokażę wam co naprawdę warto kupić. Nie dość, że zapłacimy za ten produkt tylko około 29% pierwotnej ceny, to w dodatku spisuje się zaskakująco dobrze. Mowa o błyszczyku L’ORÉAL PARIS INFALLIBLE GLOSS.


Kosztuje tylko 11,99 zł i jest przeceniony z ceny sięgającej prawie 41 zł. Nawet biorąc pod uwagę, że w drogeriach internetowych znajdziemy ten sam błyszczyk za około 28 zł, myślę, że cena promocyjna z Roska jest bardzo korzystna.

Sięgnęłam po dwa kolory: 103 PROTEST QUEEN, który jest błyszczykiem o kremowej konsystencji oraz po 206 FOR THE LADIES, mający olśniewać połyskującymi drobinkami. 





Obydwa kolory są nudziakami, ale 103 PROTEST QUEEN (serduszko po lewej stronie) jest z rodziny brudnych przygaszonych róży z domieszką chłodnego beżu. Natomiast 206 FOR THE LADIES ma w sobie łososiowe, nieco cieplejsze tony i oczywiście mnóstwo drobnych punkcików, które posiadają zimny, różowy połysk. Przez to błyszczyk chwilami wygląda chłodno, co widać na zdjęciu. Serduszko po prawej stronie złudnie wygląda na chłodny błyszczyk, ale jest to kwestia światła podbijającego chłodną poświatę drobinek. Gdy jednak światło pada pod innym kątem, kosmetyk wygląda cieplej - takie fajne dwa w jednym. 


Dwieście szóstka jest kameleonem i może dlatego nazywa się FOR THE LADIES, bo kobieta zmienną jest...

Chwalę bardziej jeden z kolorów, ale tylko dlatego, że na jego temat można więcej powiedzieć. Kolor sto trzeci jest jednolitym, delikatnym pastelem i kropka, nie ma co więcej gadać ...ale gdybym miała z tych dwóch błyszczyków wybrać jeden, byłby to właśnie ten zwykły nudziak. Jest na swój sposób słodki, dziewczęcy. Nadaje ustom świeży wygląd i stonowany, przyjemny dla oka kolor.


Nieszablonowy aplikator ma nam ułatwiać nakładanie produktu. Szczerze mówiąc nie zauważyłam, by tą funkcję faktycznie spełniał, ale może to być kwestia przyzwyczajenia do zwykłych, nie wygiętych gąbeczek. 


A trwałość? Błyszczyki z reguły nie trzymają mi się zbyt długo, ale te z L’ORÉAL zaliczają się do grupy błyszczyków, co nawet nieźle trzymają mi się ust. Ważne też, że estetycznie się zjadają i nawet, gdy zostaną na ustach resztki resztek, to i tak nie ma się czego powstydzić. Zostanie wtedy efekt nawilżenia ust z lekką poświatą błyszczyka.

Stosowałam je także w połączeniu z pomadkami, którym chciałam nadać aksamitne wykończenie. To był strzał w dziesiątkę. W którymś z kolejnych wpisów pokażę wam moje eksperymenty i efekty, jakie udało mi się uzyskać. Błyszczyki L’ORÉAL łączyłam też z innymi błyszczykami, a niektóre z moich matów wyewoluowały dzięki nim w pomadki z efektem tafli ...ale o tym innym razem.