Mój ostatni wpis dotyczył czarnego kremu Carbo Detox, który okazał się kosmetycznym niewypałem. Pomyślałam, że pokażę wam całe pudło kosmetycznych bubli, bo przecież nie każdy kosmetyk wzbudza pozytywne odczucia, a ja lubię dzielić się z wami też tym co się u mnie nie sprawdziło.




Na wstępię zachęcam do zerknięcia do oddzielnego posta o czarnym kremie Carbo Detox z aktywnym węglem od Bielendy, link pod zdjęciem.





Ostatnio pokusiłam się o błyszczyk Wibo Spicy, taki tam specyfik co to niby uwydatnia usta. Zawiera ekstrakt z papryczki chilli, więc powinien działać stymulująco. Spodziewałam się efektu intensywniejszej czerwieni wargowej i może małego "opuchnięcia" ust. Niestety ile bym nie nałożyła tegoż produktu to efekt uwydatnienia ust jest zerowy. Sam błyszczyk też nie wygląda zbyt ładnie. Ma drobinki brokatu, które nie wyglądają korzystanie na ustach. Aby otrzymać efekt, który jest dla mnie choć w połowie satysfakcjonujący muszę nałożyć bardzo dużo produktu, wtedy na ustach robi się efekt tafli. Po nawaleniu mega dużej ilości kosmetyku, tylko miejscami brokat nadal wygląda jakbym umalowała się błyszczykiem z "Bravo girl" prenumerowanego przeze mnie ponad dziesięć lat temu. Szkoda tylko, że przy piciu albo jedzeniu ściera się prawie cały zaaplikowany kosmetyk. 


Dla chcących uzyskać efekt uwydatnienia ust podsyłam posta o innym produkcie:



Płyn micelarny Lirene z morską algą. Miał być ultra nawilżający i odświeżający. Niestety nie dawał takich rezultatów, zamiast tego odczuwałam dyskomfort na skórze. Podrażnienie to może za duże słowo, ale podczas nanoszenia płynu na skórę odczuwałam szczypanie, a po użytkowaniu produktu cera wyglądała brzydko. Połyskiwała i była jakby ściągnięta. Od płynu micelarnego oczekuję delikatnego traktowania mojej skóry, tutaj niestety czekał mnie zawód.




Pomadka z Hebe Full color lipstick marki p2 to totalna katastrofa na ustach. Kupiłam ją już jakiś czas temu, całkiem sporo czasu temu. Szukałam idealnego ciemnego odcienia brązu i Pani w Hebe poleciła mi tą pomadkę. Dopytywałam jak się trzyma i tak dalej i tak dalej. Jej odpowiedzi niestety nie były szczere. Kupiłam pomadkę i szybko pożałowałam, bo wystarczy jakiekolwiek dotknięcie, czy smyrnięcie ust pomalowanych tym produktem i robi się mozaika. 




Węglowe plasterki na wągry Revitale, pic jakich mało. Już publikowałam wyczerpujący post na ich temat, więc poniżej zdjęcia podlinkuję wam posta o tych plastrach, a tym samym o domowym sposobie na wągry. 





Korektor Magic Pen brillance z Lovely. Gdy go kupiłam to nawet byłam zadowolona i poleciłam go jakiejś osobie gdzieś na forum. Wybacz osobo!  Odczuwałam względne zadowolenie dlatego, że w sumie wcześniej nie używałam tak regularnie korektora i pierwsze wrażenia były dość pozytywne. Z tym, że dla uzyskania w miarę satysfakcjonującego efektu trzeba nawalić tego produktu bardzo dużo. Przez to skóra jest obciążona, a sam produkt kończy się w mgnieniu oka. 




Babuszkowe receptury kosmetyczne tak chwalone przez wielu. Mi niestety nie przypadła do gustu wypróbowana maska Babuszki Agafii. Już o niej pisałam, więc pod zdjęciem podlinkuję posta, żeby można było dokładnie zapoznać się z moją recenzją.





Balsam do ust zamknięty w figurce sowy. Opakowanie zdecydowanie działa tu na plus, ale wewnątrz tej słodkiej sówki jest coś przypominającego rozcieńczoną wazelinę o paskudnym zapachu. Dlaczego mówię, że ma konsystencję rozcieńczonej wazeliny? Nie dlatego, że coś tam się rozwarstwia. Nic takiego się nie dzieje, ale produkt jest jakby mniej stały niż wazelina, nie działa to na korzyść, bo rozłazi się wokół ust i nie bardzo trzyma się miejsca, gdzie został zaaplikowany. Jedyny plus jest taki, że nawet po umyciu ust, zostaje na nich taka ledwie wyczuwalna tłusta warstwa, która z pewnością chroni usta przed odparowywaniem z nich wody i tym samym przed wysuszeniem. No niech będzie, to nie jedyny plus, bo tak jak wspominałam wygląd opakowania bardzo mi się podoba.





Maseczka aloesowa od Perfekty. Zarówno ta maseczka, jak i pozostałe z tej serii są według mnie beznadziejne. Moja cera jest po nich jakby wysmarowana czymś paskudnym, świeci się i wygląda jakbym ostatni peeling robiła rok temu. Skóra wygląda po prostu niezdrowo.




Lubię suche szampony, bo dzięki nim można uzyskać fajny efekt na włosach, ale opiszę wam to już innym razem. Teraz skupię się na jednym z nieudanych zakupów kosmetycznych jakim jest suchy szampon got2b od Schwarzkopf. Jest to produkt przeznaczony do brązowych włosów, ładnie pachnie i spełnia swoją funkcję, ale ma jedną okropną wadę. Produkt jest w brązowym kolorze i barwi włosy. Można by powiedzieć, że jest to ciekawa alternatywa dla osób chcących zmniejszyć widoczność odrostów, ale ja jestem zniesmaczona tym co zostaje na włosach. Wystarczy przesunąć ręką po kosmykach i ręka nadaje się tylko do umycia. Nie wyobrażam sobie założyć czapkę lub położyć głowę na ulubionej poduszce. Zużyłam tego suchego szamponu niewiele, bo po zaaplikowaniu go czuję sie zwyczajnie brudna.




Dla osób zainteresowanych recenzją bubla kosmetycznego w postaci maski do włosów podlinkuję jeszcze jeden post:













Pokusiłam się jakiś czas temu o krem w czarnym kolorze. Sprawiał wrażenie bardzo ciekawej alternatywy dla zwykłego kremu, bo według produkcenta nie tylko nawilża i matowi skórę, ale także usuwa ze skóry toksyny dzięki zawartości aktywnego węgla, dodatkowo zwęża pory. Można stosować go zarówno na noc, jak i na dzień. Powinien wtapiać się w skórę, nie pozostawiając śladu po swoim czarnym kolorze. Wszystko fajnie, ale tylko do momentu nałożenia produktu. 


Stosowałam go bardzo krótko, ponieważ każde nałożenie wiązało się z pozostawieniem mojej skóry jakby poszarzałej. Na powierzchni skóry zostawał kolor kremu. Co więcej, pory nie były zwężone, zamiast tego gromadził się w nich czarny krem pozostawiając efekt mega wągrów. Próbowałam nakładać malutkie ilości kremu, takie, że aż ciężko było tak małą ilość produktu rozprowadzić na twarzy. Niestety nie przyniosło to rezultatów w postaci zmniejszenia pobrudzeń ani zniwelowania zalegania kremu w porach skórnych. Próbowałam też wmasować krem, ale wtedy te czarne smugi zaczynały się tak paskudzić, jakby wałkować i na twarzy pozostawało coś jeszcze brzydszego niż poprzednio. Carbo detox od Bielendy nadaje się wyłącznie na noc i tylko pod warunkiem, że nie przeszkadza komuś takie odbicie w lustrze. Aby pozbyć się czarnych śladów z porów, musiałam przeprowadzać oczyszczanie skóry nieco intensywniej niż zawsze. 

Niestety nie jestem zadowolona z tego produktu, nie jestem pewna czy moja skóra jest za mało chłonna na takie mazidła i z tego powodu na jej powierzchni pozostaje tyle zła czy zwyczajnie jest to kosmetyczny bubel. Widziałam pozytywne opinie o tym kremie, co świadczy o tym, że niektórym jednak pasuje, a nawet staje się niezastąpionym kosmetykiem do codziennej pielęgnacji. Pst...sporo osób jednak średnio polubiło się z tym kremem.





_______________
Ktoś z was używał tego kremu? Macie już wyrobione zdanie o CARBO DETOX?






Jesienią powietrze jest wilgotne, często pada i wieje, włosy stają się przez to napuszone, a ich wygląd odbiera pewność siebie. W takiej sytuacji z pewnością sprawdzi się prosty, domowy sposób na to, aby je wygładzić i ograniczyć działanie wilgoci na kosmyki. Mowa o laminowaniu, czyli o pokryciu ich warstwą mikstury powstałej z żelatyny. Dzięki temu będą bardziej lśniące, sprawią wrażenie zdrowszych, a co najważniejsze-dzięki warstwie, która powstanie na każdym pojedyńczym włosie będą one bardziej odporne na warunki atmosferyczne. 



Składniki na laminowanie włosów:

  • 2-3 łyżki żelatyny,
  • trzy razy więcej gorącej wody,
  • 2-3 łyżki maski do włosów.
Proporcje składników należy dobrać odpowiednio do długości swoich włosów. Ja mam włosy nieco za pępek, więc potrzebuję sporą ilość produktów, ale jeśli masz krótsze włosy-dostosuj proporcje do swoich potrzeb. 


Wymieszaj żelatynę z gorącą wodą tak, aby nie zostały żadne grudki i odstaw, niech stygnie, a Ty w tym czasie umyj włosy. Gdy włosy już będą czyste, wróć do przygotowywania preparatu. Temperatura wody wymieszanej z żelatyną powinna już opaść. Należy dodać maskę i wymieszać. Dokładnie natrzyj włosy miksturą, nałóż na głowę foliowy czepek, a jeśli nie masz czepka to możesz zastąpić go foliową reklamówką. Na wierzchu umieść turban z ręcznika i odczekaj 45 minut. 

Są dwie opcje na pozbycie się żelatyny z włosów, można spróbować spłukać ją letnią wodą, ale według mnie to mało skuteczny sposób. Lepiej sprawdzi się ponowne umycie włosów, po którym naniesiesz na włosy swoją ulubioną odżywkę. 




Ciekawostka:
Dobrze w między czasie podgrzewać turban ciepłym strumieniem suszarki, wtedy mikstura znajdująca się pod turbanem będzie mogła się na nich precyzyjniej rozprowadzić.



______________
Nie wykonuj zabiegu po każdym myciu, najlepiej niech to będzie co 3 mycia. Zbyt częste stosowanie laminowania może doprowadzić do tego, że efekt będzie odwrotny do zamierzonego i włosy staną się matowe. 





Na wstępie mam nadzieję, że w komentarzach wpiszecie swoje torebkowe niezbędniki! 



U mnie wygląda to tak, że mam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy-paragony, skasowane bilety, numerki z poczty, ołówki ze sklepów typu ikea czy agata meble i tym podobne pierdoły.



Spośród tych rzeczy zaczynają wyłaniać się przedmioty, które uważam za moje niezbędniki. Zawsze znajdzie się jakaś paczka zakazanych dla mnie gum do żucia, a zakazanych dlatego, że mnóstwo osób negowało moje żucie gumy podczas gdy noszę aparat ortodontyczny. Noo tym razem mała zmiana, bo znalazłam w torebce miętowe cukierki Halls zamiast gum. Jest też nienaruszony blister tabletek przeciwbólowych. Staram się nie zanieczyszczać organizmu lekami, ale ostatni czas pokazał mi, że jednak warto mieć przy sobie małą apteczkę i dzielnie noszę tabsy na w razie czego.


Oczywiście musi się tu znaleźć telefon! Bez niego ani rusz. Słuchawki i okulary przeciwsłoneczne też nie opuszczają mojej torebki. No chyba, że akurat jest mega słoneczny dzień. Wtedy okazuje się, że okulary spoczywają sobie gdzieś na toaletce zamiast w mojej torebce. Złośliwość rzeczy martwych.


Od jakiegoś czasu nie przepadam za noszeniem dużych portfeli i wybieram małe zasuwane portfeliki, takie jak ten wyglądający niczym kocia mordka❤

Wiadomo, że klucze to niezbędnik, w sumie mały flakonik perfum także zawsze musi być w torebce. U mnie często jest nie jedna, a ze dwie buteleczki pachnideł, bo jak nie mogę znaleźć w czeluściach torebki flakonika numer jeden, to psikam się przed wyjściem innym zapachem, który później też ląduje w mojej torebce.


Nie obędzie się też bez kieszonkowego lusterka i zestawu kosmetyków do ust, zaczynając od nawilżającego masełka, poprzez "zieloną" pomadkę od Bell, aż po kolorowe pomadki, których noszę zdecydowanie zbyt wiele. Przeważnie walają mi się po przegródkach też akcesoria do włosów. 

O dokumentach nie muszę wspominać, też noszę je w torebce i korzystam z ostatniego miesiąca posiadania legitymacji studenckiej. 









_______________

Kilka przedmiotów z mojego posta możecie znaleźć w linkach poniżej.


Jeansy skinny z wysokim stanem:

Okulary przeciwsłoneczne:

Portfelik co prawda kupiłam na bazarku, ale coś w tym stylu macie tutaj i jak poszperacie na stronie to są też inne kocie mordki:

Poduszka kotek z kokardką już prawie się wyprzedała:

I kolejny przedmiot, który już prawie się wyprzedał, czyli torebka: