Nieubłaganie zbliża się wyczekiwany przez wielu Sylwester i tym samym Nowy Rok. Zapewne nie jedna osoba podsumuje swoje poprzednie dwanaście miesięcy na podstawie postawionych sobie przed rokiem celów. Cieszyć będą się szczęściarze, którym udało się zrealizować chociaż część tego co zaplanowali. Gorzej z osobami, które porzuciły swoje cele zaraz po rozpoczęciu dążenia do ich osiągnięcia i z moich obserwacji wynika, że większość osób należy właśnie do tego niechlubnego kręgu.


Okazuje się, że postanowień jest dużo, a sukcesów mało. Zabawne jest, że najczęściej to osoby z mnóstwem punktów wypisanych na swojej liście, porzucają swoje starania najszybciej i już do nich nie wracają. Tylko po co jak co roku robić kolejną, ciągnącą się w nieskończoność listę? Tym sposobem tylko zaplątuje się taki nieszczęśnik w planach zrobienia cudów ze swoim życiem.


Jednakże nie jest tak, że neguję robienie postanowień na nadchodzący rok. Dobrze zaszczepić w sobie chęć zmiany czegoś na lepsze, ale moim zdaniem są warunki, które wspomniany spis cudów musi spełnić. Dopiero wtedy postanowienia noworoczne mogą naprawdę zostać zaaplikowane w nasz krwiobieg niczym szczepionka przeciwko zrezygnowaniu z niejednokrotnie ciężkiej drogi prowadzącej do postawionego sobie celu. 


Ważne, żeby plan zmiany danego aspektu naszego życia był możliwy do spełnienia i dobrze by było mieć pewność, że chce się to osiągnąć. Biorąc pod uwagę te zasady, lista pewnie stanie się krótsza. Wtedy łatwiej osiągnąć każdy punkt znajdujący się na niej. Mniejsza ilość wypunktowań sprawia, że cele stają się czymś ważniejszym niż tylko jednym z ogromu wersów, upchniętym między zrzuceniem paru kilogramów, a podcięciem włosów. 



Postanowień niech będzie mniej, ale niech będą to tylko te ważne!


 Wetknięcie istotnych spraw wśród bzdur, niestety stawia je na podobnej płaszczyźnie i może stać się tak, że zaczniemy postrzegać je właśnie tak jak te błahostki-można je sobie spełnić, ale nie trzeba. Po co w takim razie robić spis cudów życiowych? 

Stawiajcie sobie cele, jak najbardziej, ale z głową. Tak, żeby podczas otwierania szampana za rok można było wznieść toast za zmianę swojego życia na lepsze! 










Lampki w kształcie gwiazdek i długopis imitujący strzykawkę są z:


Na zdjęciach nie da się ująć magii tych lampek, ale wierzcie mi na słowo, tworzą niesamowity nastrój dzięki temu, że migają i zmieniają kolory. Co jak co, ale migające gwiazdki bardzo przypadły mi do gustu:

Pisząca strzykawka jest dość kontrowersyjna. U mnie na blogu pewnie jeszcze niejednokrotnie posłuży jako rekwizyt:

Moja zniżka do wykorzystania dla was na zakupy w powyższym sklepie internetowym:
WWNT10









Od jakiegoś czasu duże grono kobiet potrzebuje wzmożonej pielęgnacji ust. Dzieje się tak ze względu na makijażowe trendy, które ostatnio opanowały świat. Chodzi oczywiście o szał na matowe pomadki. W przeciwieństwie do tych połyskujących, nie nawilżają ust ani trochę. Często nawet je przesuszają. 

Dla kobiet stosujących maty i dla tych, które z jakichkolwiek powodów uskarżają się na spierzchnięte usta, drapiące przy całowaniu odstające skórki i tym podobne symptomy przesuszonych ust-mam pomysł na kilka DIY PEELINGÓW!

Każdy z tych peelingów zrobimy z dostępnych nam w kuchni produktów, jeden będzie nieco inny, ale z kolei narzędzie do jego wykonania znajdziemy w łazience.






PEELING Z CUKRU I MIODU
Już z nagłówka można wywnioskować co będzie nam potrzebne do wykonania kosmetyku. A więc do dzieła! Wystarczy zmieszać niewielkie ilości tych dwóch składników i nabrać mieszankę na palec, po czym delikatnie, okrężnymi ruchami masować usta. 

Dodatek miodu w tej recepturze wpłynie także na odżywienie skóry. Miód ma zbawienny wpływ na suche i spierzchnięte usta. Dodatkowo posiada witaminy, które przeciwdziałają starzeniu się komórek. Inna zaleta to działanie kojące usta, które przecież tak nieprzyjemnie podszczypują przy przesuszeniu.

Po zabiegu peeling można zmyć. Można też pozostawić go na ustach na jakiś czas, żeby składniki odżywcze jeszcze lepiej spełniły swoje funkcje, ale można go równie dobrze zjeść, nie ma przeciwwskazań!


PEELING Z CUKRU WANILIOWEGO I MIODU
Tutaj postępujemy tak samo jak przy poprzednim peelingu. Jedyna różnica jest taka, że cukier waniliowy jest smaczniejszy, to alternatywa dla zwykłego cukru zastosowanego w poprzednim przepisie. Tutaj również możemy się cieszyć dobroczynnymi właściwościami miodu, które opisałam przy poprzednim przepisie.


PEELING Z CUKRU I OLIWY Z OLIWEK
Należy wykonać go podobnie jak dwa poprzednie, tylko jedna uwaga z mojej strony. Z oliwą trzeba być ostrożnym! Jest to rzadsza substancja niż miód, więc jej ilość musi być wyważona. Nikt by chyba nie chciał, żeby oliwy było w nadmiarze i żeby spływała z ust. 

Dodatek oliwy z oliwek to również bardzo celny wybór. Bardzo dobrze nawilży i odżywi usta. Działa również zmiękczająco i wygładzająco, co w dużym stopniu poprawi wygląd warg.






PEELING ROBIONY SZCZOTECZKĄ DO ZĘBÓW I SUBSTANCJĄ POMOCNICZĄ
Potrzebna nam miękka szczoteczka, którą będziemy wykonywać peeling. Wystarczy nałożyć na usta jedną z substancji pomocniczych:
-wazelinę,
-oliwę z oliwek,
-tłusty krem,
-maść z witaminą A,
-miód.

Następnym krokiem będzie delikatne przyłożenie szczoteczki do wargi i masowanie ust okrężnymi ruchami. I tak fragment po fragmencie.



Ważne! Jako przeciwwskazania do wykonywania takich zabiegów należy uwzględnić opryszczkę wargową i rany na ustach. 





Dzisiaj to by było na tyle, bywajcie. 
PEACE&LOVE


Bania Agafii czy Babcia Agafia? Jak zwał tak zwał. Przetestowałam jedną z masek do twarzy i moje odczucia są pozytywne tylko w dwóch kwestiach. 

Moim zdaniem te pozytywy to akurat mało istotne funkcje kosmetyku, a mianowicie bardzo ładny zapach i odczucia po nałożeniu maski na twarz. Gdy zaaplikujemy produkt na skórę to czuć błogie ochłodzenie, może dać to sporo przyjemności szczególnie latem. Jednak czy po zmyciu maski nadal jest tak fajnie, że urywa mi dupę?

Dupy nawet nie poruszyło, a co dopiero mówić o jej urwaniu. Sprawdzę jeszcze raz. No i nadal dupa nie drgnęła nawet o milimetr.

No ale wprowadźmy nieco powagi i może bardziej wyrafinowane słownictwo, a mianowicie po umyciu twarzy nie zauważyłam totalnie żadnej zmiany. Maska Babci Agafii czy może mikstura mieszana w Bańce Agafii nie dała żadnych rezultatów. Nie zużyłam jeszcze doszczętnie tych 100 ml, które zawiera opakowanie, ale nie sądzę, żeby miało się tu jeszcze cokolwiek zmienić. 




Ja wybrałam MASKĘ LIFTINGUJĄCO-TONIZUJĄCĄ.

Powinna tonizować i zostawić skórę oczyszczoną. Nie zauważyłam takich efektów. Niby działa wyrównując koloryt na twarzy, ale niestety nie sprawiła nic takiego. Nawilżenie? No może trochę tak. Poprawa elastyczności i jędrności? A gdzie tam! 

Skład wydaje się być ciekawy: ślaz dziki, organiczny ekstrakt białej herbaty i rdestu ostrogorzkiego, do tego kladonia śnieżna. Producent zapewnia, że użył wyłącznie naturalnych składników, nie dodał do receptury ani SLSów ani parabenów. Brzmi ciekawie, ale z jakichś powodów nie jestem zachwycona po przetestowaniu tego produktu. 


Na mojej cerze ta maska nie wywarła żadnego wrażenia poza wspomnianym ochłodzeniem zaraz po zaaplikowaniu. Zauważę jednak, że wszelkie kosmetyki na każdego działają inaczej! Jest grono zwolenniczek tej marki kosmetyków, więc jeśli ktoś miałby polubić Agafię i jej produkty to za te kilka złotych można wypróbować. Koszt jest bardzo niski za taką pojemność i nie będę jakoś zawzięcie odradzać tej maski. Chcesz to wypróbuj na swojej twarzy. Może akurat trafisz na coś za co Twoja cera będzie dziękować.







____________


Pozdrawiam i zapraszam na fanpage, instagram, google!
Wszystko to znajdziesz w stopce mojego bloga.



Ostatnio bestsellerem stają się pomadki firmy Lovely odwzorowane na kultowych Lip Kit by Kylie. K*lips to pomadka o matowym wykończeniu, która ma w zestawie także konturówkę odpowiadającą jej kolorystycznie. Po rozpakowaniu widać, że obydwa elementy zestawu ulokowane są w plastiku utrzymującym je w ryzach i zabezpieczającym przed ewentualnymi uszkodzeniami. Nooo patrząc na to jak klientki Rossmanna rzucały się na te pomadki to faktycznie warto było zapakować je tak, żeby nie odniosły żadnych obrażeń.


Ja wybrałam kolor NEUTRAL BEAUTY.
Spodobał mi się nie tylko jasny brąz, ale mam sporą gamę kolorystyczną wśród swoich pomadek i moim wyborem kierowało poniekąd to, aby nie powtarzać kolorów, które już mam.




Sam etap malowania jest dość przyjemny, konturówka rozprowadza się bez zarzutów, można nią ładnie obrysować usta, ponieważ konsystencja jest ani za twarda ani za miękka. Wypełnienie ust pomadką jest równie łatwe, konsystencja jest tak fajnie dopracowana, że nie wałkuje się na ustach jak u niektórych matowych szmin. 

Wrażenia podczas aplikacji zadowalające, ale co jak już przejrzałam się z niby wykończonym makijażem ust? Moja dolna warga jest dość pełna i po obrysowaniu jej konturówką w standardowy sposób, niestety okazało się, że kontur dolnej wargi wydawał się ciemniejszy niż wypełnienie. Dlaczego? Ano dlatego, że pełna warga obrysowana konturówką nieco ciemniejszą od pomadki wygląda źle! Różnica kolorystyczna konturówki jest prawie nie zauważalna, ale jak podkreśliłam nią kontur wypukłej powierzchni to nie wyglądałam dobrze. 

Na szczęście następnym razem zrobiłam inaczej. Nie narysowałam wyłącznie kreski na granicy warg, ale pokryłam konturówką też zewnętrzną powierzchnię ust. Nakładając pomadkę, pokryłam także to co wcześniej smyrnęłam konturówką i tym sposobem pozbyłam się brzydkiego obrysowania ust, a uzyskałam efekt bardzo lekkiego, ledwie zauważalnego ombre. 


A teraz jeszcze jedna kwestia! Jak zjada się ta pomadka? 
To zależy od tego czy akurat nie jemy jak świnka czegoś tłustego. Jeśli mając na ustach K*lips pijemy, jemy nie tłuste potrawy to zjada się bardzo estetycznie. Stopniowo wyłania się naturalny kolor ust. Natomiast jak na etapie mega głodu zamieniłam się w świnkę i jadłam szybko-a więc wcale nie zważając na nałożoną pomadkę i do tego miałam wtedy dość tłusty posiłek to moje usta wyglądały jak poplamione czymś brzydkim. Tu kolor ust, tu pomadka w kształcie plamy. 

Sprawdziłam też jak struga się konturówka. Przeważnie nie chcą mi się one strugać bezproblematycznie, ale co do tej z K*lips nie mam zastrzeżeń. Warto zauważyć, że strugałam ją zwykłą strugaczką z kiosku.

Podsumowując. Jestem zadowolona z tego produktu. Co prawda jest on na chama odzwierciedlony od Lip Kit by Kylie. Nawet wygląda jak jego podróba, ale uznając, że był on Lip Kitem tylko zainspirowany to jestem na tak! 



Dołącz do mnie na facebooku i bądź na bieżąco!


Jak dawno nie było tu książkowych mądrości...

Pora to nadrobić, bo trafiłam na fragment książki, który bardzo mnie zaintrygował. Tematyka jest jak najbardziej na czasie. Nasze społeczeństwo jest jeszcze na tyle nietolerancyjne, że poruszony przeze mnie temat pozostanie na czasie jeszcze dłuuugo. Bardzo długo. 


"Sara często miała wrażenie, że inni ludzie wprost nie mogą znieść nikogo, kto choć odrobinę odbiega od wyświechtanego wzorca. Kto tak jak ona uciekł z taśmy produkcyjnej dostarczającej perfekcyjnemu społeczeństwu perfekcyjnych obywateli: ciętych z metra, równo według schematu-jak klony odbite przez kalkę. A może to nie była nietolerancja? Może to po prostu złość i zazdrość, że nie potrafili tak jak Sara spieprzyć z tej fabryki życia i mieć odwagę wyglądać inaczej?"

-Joanna Fabicka






Nie jestem w stanie uzmysłowić sobie co kieruje ludźmi za wszelką cenę chcącymi podporządkować sobie resztę. Takimi ludźmi, którzy nie mogą pozwolić, aby ktoś miał odmienny od nich wizerunek. Kontrowersyjny kolor włosów, tatuaże, ubrania wyróżniające się z tłumu swoim kolorem czy fasonem. To tylko trzy przykłady elementów składających się na wygląd zewnętrzny. Zaledwie trzy rzeczy, mało istotne w ocenie człowieka posiadającego dane cechy zewnętrzne. Zatem jaki jest powód, że często ocenia się całość przez pryzmat tak błahych elementów? Ba, czasem powodem gównoburzy są jeszcze mniej zauważalne elementy, elemenciki, elementunie. Ja chyba nigdy tego nie pojmę.


Ci krytyczni oceniacze najchętniej by przefarbowali włosy takiej osobie na smutny mysi kolor, wykroili ze skóry tatuaże i to tępym nożem, na uwieńczenie swojego dzieła, daliby zestaw ciuchów jak zdjęty z przykładnego ucznia. Aaale ciekawe czy chociaż jeden taki oceniacz miałby argumenty ku swym czynom, czy umiałby sypnąć argumentem co mu w tym wszystkim przeszkadza. Czy osoba wyglądająca inaczej krzywdzi tym kogoś? 

No może tak, ale tylko jeśli strój miałby na sobie tysiące kolców raniących przechodniów tłoczących się przy wejściu do metra, albo jakby z fryzury zwisał śmierdzący, rozkładający się szczur to też krzywda dla innych-bo pojawią się wymioty i przez to ogólne osłabienie organizmu. Podaję tu abstrakcyjne przykłady, zapytacie czemu? Ano temu, że nie ma opcji krzywdzić kogoś swoim odmiennym wyglądem, w związku z tym wara od nieszablonowych detali. 

Przecież "nie ładne to co ładne, tylko co się komu podoba" i nikt nie powinien krytykować gustu bliźniego swego, ani krytykować żadnej rzeczy która jego jest. Chyba, że mowa o konstruktywnej krytyce, ona potrafi pomóc, skłonić do refleksji. Jednakże rozglądając się wokół, można stwierdzić, że mało osób zdobywa się na konstruktywne wyrażenie swojej opinii. Na każdym kroku spotyka się głównie hejt, hejt i hejt. I narzucanie swoich poglądów.



Całe szczęście, że moje udziwnienia wyglądu jakie stosuję w postach, nie zostały zbesztane, a dla hejterów by tu była wręcz uczta! Jak nie różowa peruka, to włosy pomalowane niebieską kredą, to doczepione mechate uszy kota. Jak dobrze, że nie spadła na mnie lawina gówna, dziękuję wam za to moi czytelnicy! Wasze zdrowie!







Jeśli jeszcze nie jesteś ze mną na facebooku-dołącz, zachęcam!



Siemanko, tu znowu kwietniowa! Szkoda tylko, że pogoda już nie kwietniowa...


Miałam kilka pytań od was czy w ostatnim poście na moich żebrach to prawdziwy tatuaż i czemuż to się nie chwaliłam wcześniej. Ale nie, nie! Sytuacyjnie do halloweenowej charakteryzacji użyłam sztucznego. W sumie przypomina on takie jak ostatnio można zaobserwować wśród instagramowej mody, takie robione henną. 


Najczęściej chyba widuje się je ulokowane na dłoniach, bardzo mi się to podoba. Jednakże z powodu mojej chęci zrobienia czegoś po swojemu, nie dałam tego pseudotatuażu na dłoń, mimo, że taką koncepcję miałam na samym początku. Pewnie jeszcze pojawi się to na moim blogu, te małe tatuaże umieszczę na palcach dłoni.


Papierek z zestawem tatuaży mam ze sklepu internetowego BornPretty:

Bezpośredni link do pseudotatuażu:

Przypominam o mojej zniżce do BornPretty, wystarczy wpisać WWNT10 i bang, jest taniej! Wysyłka niezmiennie darmowa na cały świat.

Jest to całkiem fajny dodatek do charakteryzacji na halloween, ale nie tylko! Ja już mam pomysł na wykorzystanie kolejnych elementów z mojego papierka. Głównie do stylówek na bloga, a wiecie, że lubię dość specyficznie wyglądać w poszczególnych postach. Jak nie kolorowe włosy, to sobie tatuaż dokleja ta kwietniowa, kto to widział!



Aplikacja jest mega łatwa, wystarczy kierować się wskazówkami umieszczonymi na opakowaniu, ale i tak wam to rozpiszę.

1. Najpierw wycinamy sobie wybrany tatuaż spośród tych, które znajdują się w zestawie:


2. Następnie odrywamy folię zabezpieczającą. Folia już nam się nie przyda, skupiamy się na papierku ze wzorkiem:


3. Stroną z klejem dokładamy równo i precyzyjnie do miejsca, w którym ma znaleźć się tatuaż i zwilżamy go nieco wodą. Tylko trzeba uważać i nie dać za dużo wody, ja o mało tego nie zepsułam, gdy oblałam papierek bez umiaru:


4. Gdy papierek jest już cały wilgotny to zrywamy go, właściwie to odchodzi on sam. Ześlizguje się ze swojego miejsca:


5. Jeszcze tylko dorabiamy stylówkę i mamy przebranie na halloween! 

 KLIKNIJ

Po więcej zdjęć mojej interpretacji makijażu sugar skull zapraszam do poprzedniego posta, wystarczy kliknąć zdjęcie powyżej, które przekieruje Cię do tamtego posta.


Witam was tym prawie halloweenowym akcentem, a raczej halloweenową mordą. Nie będzie tu o tym czy warto obchodzić to święto czy absolutnie nie, bo to przecież pogańskie, może nawet satanistyczne! Co za bzdury. W każdym razie wykonałam swoją interpretację makijażu sugar skull nie po to, żeby rozwodzić się nad wspomnianym tematem, lecz nad tym, że karma to suka!



Pojęcie karmy jest rozumiane różnie, jednakże wszelakie tłumaczenia tego zjawiska są do siebie bardzo podobne. Można to rozumieć tak, że dobry czyn zaowocuje czymś pozytywnym dla jego wykonawcy, natomiast zły przyniesie negatywne skutki. Jest w tym wiele prawdy patrząc na bezpośrednią akcję i reakcję, najprostszy przykład: witam kogoś z uśmiechem, w większości przypadków uśmiech zostanie odwzajemniony i efektem jest to, że jest mi miło. Byłam życzliwa wobec innego człowieka, ten też był dla mnie uprzejmy. To natychmiastowa akcja-reakcja. Jak w trzeciej zasadzie dynamiki Newtona. Pamiętacie ze szkoły? Pewnie nie do końca świta, pewnie się nie słuchało facetki. Tak, facetki. Według mnie jest to najzabawniejsze określenie belfra.


Innym, już bardziej złożonym rodzajem karmy jest taki oto łańcuszek...wyobraź sobie, że sprawiasz komuś przykrość. Nie trudno jest to sobie wyobrazić. Każdy kiedyś sprawił przykrość innej osobie, więc nie trzeba się długo głowić nad tym wyobrażeniem i patrz drogi czytelniku co się dzieje dalej! Ta osoba jest zła, zdołowana i przez swój zepsuty humor sprawia przykrość kolejnej osobie. Tamta się irytuje tak, że nawrzeszczy na współlokatora. Współlokator narwaniec po wyjściu z domu zbeszta panią z kiosku o resztę wydaną mu z pięciogroszowym brakiem. Pani z kiosku jest zdołowana i tak dalej i tak dalej...aż ta zła karma, którą kogoś nakarmiłeś, wróci do Ciebie. Może wrócić mniejsza lub większa, zależnie przez kogo była po drodze modyfikowana.


Bądź co bądź, karma wróci. Nawet jak niechcący puściłeś w obieg coś negatywnego. Miej się na baczności i jak ten syf wróci to postaraj się go zatrzymać, nie puszczaj go ponownie w obieg.


Nie każdy lubi odpowiadać za swoje czyny, za te negatywne czyny i chyba to właśnie stąd tak popularne jest obrzucanie karmy obelżywym słowem. Jest to potraktowanie karmy po macoszemu, przecież fajnie jest dostawać uśmiech za uśmiech, więc o co chodzi? Ano chodzi pewnie o to, że jak się jest niemoralnym to strach przed karmą aż krzyczy jak na obrazie Edvarda Muncha. Wtedy nazywa się karmę suką. Ja przewrotnie nazwałam ją tak na początku posta, ale nie uważam, że faktycznie zasłużyła na taką zniewagę. Powinna wrócić do łask. Karma to potrzebne zjawisko i chyba nikt temu nie zaprzeczy.










___________________________________


Dołącz do mnie na facebooku, będziesz na bieżąco!




Dzisiaj zrobimy pogadankę o zjawisku tak powszechnym w sieci, że aż odechciewa się korzystania z różnego rodzaju stron internetowych. Mianowicie chodzi o wszechobecną agresję, zawiść i krytykowanie. Byle skrytykować, nawet jeśli będzie to uwaga godna hipokryty. 

Na szczęście na moim blogu nie miałam tej wątpliwej przyjemności gościć żuczków gnojarzy w gównoburzy się lubujących, mimo, że nie moderuję komentarzy osób odwiedzających mnie tutaj. 


No tak, nie mam tu stada hejterów, ale wystarczy wejść na pierwsze lepsze forum i co tam zastanę? Gównoburza, gównoburza wszędzie. Swego czasu sporo korzystałam z forum na jednej ze stron. Niestety zauważyłam, że nie było tam wątku bez drapiących się dziewuch. Forum typowo kobiece, ale zamiast się wspierać, pomagać i odpowiadać na zadane w wątkach pytania to co było? Aż włos się na głowie jeżył, a że wielbię swoje włosy to zrobiłam im wszystkim tą przysługę, zaoszczędziłam im jeżenia się i zaprzestałam korzystać z tego zawiści padołu. 


Co z tego. Nawet unikając sieciowych gównoburz i tak bardzo często można natknąć się na bydło mknące w taki sposób, żeby stratować jak najwięcej ofiar po drodze. Nasz kochany facebook też jest zbiorowiskiem ludzi tego pokroju i znowu włosy na samą myśl szykują się na stanięcie dęba. Mamy tam różne strony, grupy etc. Tam też się dzieje, gówna latają. Przytoczę ostatnio zaobserwowaną przeze mnie sytuację. Skomentowałam jakiś wpis na fanpage'u, którego nazwy nie będę zdradzać, bo i po co? Napisałam sobie zwykły, neutralny komentarz, że spóźniłam się na konkurs. Kropka. Smutna emota. Nawet taki komentarz doczekał się odzewu już następnego dnia. Przyznaję, że ze zdziwieniem zajrzałam w powiadomienie. Jakaś małolatka miała czelność napisać mi komentarz przesycony negatywnymi emocjami. Skąd to? Ja się pytam, skąd negatywne emocje w stosunku do takiego komentarza? Patrzę na profil i okazało się, że toż to jeszcze dziecko, którego rówieśnicy mówią mi "dzień dobry" mijając mnie na klatce. 


To wszystko zmusza mnie do refleksji. Gdy stoisz z człowiekiem twarzą w twarz, potrafi być miły, uśmiechnąć się, ale gdy tylko poczuje odrobinę anonimowości to pluje tym zakorzenionym w sobie jadem. Tylko pytam jeszcze raz, skąd to się bierze? Może macie jakieś pomysły? Oświećcie mnie. 


Podejrzewam, że w wielu przypadkach może mieć to związek z niską samooceną takiej osoby, z chęcią zgnębienia kogoś, byle przez chwile poczuć się lepszym. Narzędziem w rękach takiej zaniżonej osobowości jest anonimowość w sieci. Wtedy nie ponosi odpowiedzialności za to, że kogoś nawyzywał od różnych. Niestety odbywa się to wszystko bezkarnie i nikt takiego lubującego się w gównoburzy, żuczka gnojarza nie zatarga za ucho do jego rodziców. Tenże żuczek nie ma też konieczności odczuwania wyrzutów sumienia, czy jakiejkolwiek empatii, bo przecież nie ma przed sobą osoby, której sprawił w jakiś sposób przykrość. Nie widzi tego co nawywijał.



Przykre to wszystko, oj przykre.


_______________________

Obczajcie jeszcze to różowe szaleństwo, które mam na głowie:

Aha, standardowo przypominam o mojej zniżce do sklepu BornPretty, wystarczy wpisać kod WWNT10, aby uzyskać 10% zniżki. Kto jeszcze nie skorzystał to zachęcam, kto już skorzystał to zachęcam ponownie użyć mojego kodu i daje link bezpośrednio do sklepu:

Chyba każda z nas zna problem puszących się, nieokiełznanych kosmyków. Jest to odczuwalne szczególnie dla osób używających suszarkę, prostownicę albo co gorsza-rozjaśniających włosy. Ja też skusiłam się jakiś czas temu na blond, który uzyskałam z moich ciemnobrązowych włosów. Warto też wspomnieć, że prostownica jest moją najlepszą przyjaciółką. 

Testuję różne specyfiki do poprawy stanu włosów i w dzisiejszym poście pokażę wam trzy produkty, którymi się ratowałam. 


Pierwszy to serum BIOELIXIRE MACADAMIA OIL + COLLAGEN

Buteleczka cieszy oko, ale jest jeszcze jeden powód ku uciesze naszych zmysłów. Po nałożeniu na włosy uderza nas zapach, który jest tu świetnie dopracowany i utrzymuje się na włosach dość długo. Efekt nawilżenia i wygładzenia jest tu bardzo zauważalny, włosy wyglądają na zdrowsze. Bardzo, ale to bardzo pozytywnie wpływa na zniwelowanie puszenia się i z tego co zauważyłam, wpływa też na zmniejszenie pochłaniania wilgoci z otoczenia. Lepiej rozczesuje się włosy nawet bardzo potargane. 


Polecam!





Drugi to BIOSILK MARACUJA OIL

Tu buteleczka też jest całkiem ładna. Zapach przyjemny, z tym, że mniej odczuwalny niż przy poprzednim produkcie. Jeśli chodzi o rozczesywanie włosów po tym Biosilku to tak, jest pozytywne. Co do efektu na włosach to też nie mogę narzekać. Natychmiast widoczne jest wygładzenie, włosy wyglądają na nawilżone i zdrowe. Nie puszą się i są przyjemne w dotyku. Moje odczucia są bardzo podobne jak przy stosowaniu powyższego Bioelixire.


Polecam!





Trzeci to MARION KURACJA Z OLEJKIEM ARGANOWYM

Ten produkt opisywałam już w poście pod poniższym linkiem:

Jednakże muszę dodać, że ten produkt podczas stosowania na blond nie do końca mnie zadowala. Zauważyłam, że włosy po nim są zbyt połyskujące na złoto. Tworzą się złote refleksy, za którymi nie przepadam. 


Jeśli ktoś ma złoty blond i chce go podkreślić to jak najbardziej polecam. Jeśli ktoś ma ciemniejsze kolory, też polecam. Odradzam natomiast osobom starającym się utrzymać zimne odcienie blondu.


Jestem w trakcie testowania kolejnych produktów do włosów. Jeśli chcesz być na bieżąco z moimi recenzjami, dołącz do mnie na facebooku: